2. Colonel Brown - 2:53
3. Real Life Permanent Dream - 3:17
4. Shy Boy - 2:27
5. Revolution - 3:50
6. The Incredible Journey Of Timothy Chase - 3:18
7. Auntie Mary's Dress Shop - 2:46
8. Strawberry Fields Forever - 3:59
9. Three Jolly Little Dwarfs - 2:28
10.Now Your Time Has Come - 4:53
11.Hallucinations - 2:43
*Keith West - Vocals
*Steve Howe - Guitar
*John "Junior" Wood - Bass
*John Adler "Twink" - Drums
Można i tak:
„Lata
sześćdziesiąte rozpoczęły się latem 1956 roku, a zakończyły w październiku 1973
roku, natomiast ich kulminacja nastąpiła tuż przed świtem, 1 lipca 1967 roku,
podczas występu Tomorrow w klubie UFO w Londynie”.
W ten sposób
amerykański producent Joe Boyd w swojej książce „White Bicycles. Tworzenie
muzyki w latach 60.” opisuje tę niesamowitą długą dekadę. Okres niezwykłej
witalności artystycznej, kulturalnej i politycznej. Ogólny projekt odnowy
społecznej i kulturowej, który rozwinął się ze wspólnych przemian i roszczeń, z
nowych wymagań dobrobytu, konsumpcji i demokracji, między wzajemnymi muzycznymi
„inwazjami” z obu stron oceanu. Ale istniały również różnice i to właśnie
Amerykanin, Joe Boyd zakochany w swingującym Londynie, je wypunktował: „W
Ameryce rodzice, których dzieci wracały do domu ze szkoły z długimi włosami i
buntowniczą postawą, często byli zszokowani, w Anglii odwiedzałem puby, w
których faceci z kolczykami i długimi włosami stali popijając piwo obok swoich
ojców”. Konflikt pokoleń był więc znacznie bardziej wyciszony, a rzeczywistość
bardziej tolerancyjna. Kocioł gotował się przez całą dekadę doprowadzając do
wrzenia. Kultura mods wywodząca się z robotniczych środowisk powoli została
wyparta przez wyrafinowanie studentów sztuki, którzy przekształcali rytmy w
odurzone podróże oraz wyznaczali nowe trendy, nowe drogowskazy funkcjonujące
przez dziesięciolecia.
Tomorrow
stał się jednym z największych nazwisk psychodelicznego Londynu pod koniec lat
60-tych, dzięki ich przebojowym singlom i legendarnym sesjom. W 1967 roku grupa
była gotowa wkroczyć do tętniącego życiem londyńskiego świata: w maju ukazał
się ich pierwszy singiel „My White Bicycle”, a w następnym roku Parlophone
wydał ich pierwszy album. Pomimo opóźnienia i faktu, że w latach 1967-1968
psychodeliczny rock poczynił ogromne postępy, utwory Tomorrow nie wydają się
czymś przestarzałym. Wręcz przeciwnie. Niejeden numer z tej płyty jest
kwintesencją stylu panującego ówcześnie na listach przebojów. Album składa się
z ekstrawaganckiej kolekcji kalejdoskopowych utworów, mieszających garażową
sprawność, awangardowe rozwiązania dźwiękowe i zachwycającą barokowo-popową
melodyjną świeżość.
„My White
Bicycle” jest szaloną jazdą rowerzysty po pełnych efektów dźwiękowych ulicach,
składających się z warstw gitar na odwróconej taśmie, solówek w orientalnym
stylu i pulsującego basu aby nasycić i zagęścić krajobraz dźwiękowy dojeżdżając
do mety. Ale podróż się nie kończy. „Real Life Permament Dream” to intensywna i kolorowa jazda,
harmonicznie oparta na dźwiękach sitaru i nagłych przyspieszeniach, zatrzymując
się jedynie przy zawieszonym refrenie. „Hallucinations” prowadzi nas w pełne
uroku melodyjne rytmy oparte na akustyce przetkanej między elektrycznymi
gitarowymi haftami i akcentem refrenu. Zachwycające „Colonel Brown” miło podąża
za rozwojem melodii, zerkając dźwiękowo na Abbey Road a „Shy Boy” jest idealną
brytyjską akwarelą malującą świat wodnistymi farbami. „The Incredible Journey
Of Timothy Chase” wyróżnia się ciekawymi melodiami wokalnymi i świetną pracą
całego zespołu, a szczególnie imponuje Junior Wood na basie i psychodeliczny
Steve Howe na gitarze. Oczywiście przy takich dźwiękach nie sposób przejść obojętnie
obok twórczości The Beatles, co też grupa czyni coverując ich numer „Strawberry
Fields Forever”. Pokazuje to dobry gust muzyków wykonujących ten utwór we
freakbeatowej konwencji, jednak bliskiej oryginałowi. Psychologiczną metaforą
dla ludzi, utwór „Three Jolly Little Dwarfs” wypełnia marzenia dorosłych
oglądających krasnoludki bawiące się w letnim słońcu. To wywołuje uśmiech na
twarzy gdy dorosły zamienia się w dzieciucha.
Wyobraź
sobie teraz, że słuchasz „Revolution” o czwartej nad ranem, rozbrzmiewającego w
głowie po powrocie z hucznej imprezy odbywającej się na Piccadilly. To była
jedna z procesji zmierzająca do siedziby gazety „News of the World”, winnej
dolewania benzyny do ognia poprzez wymierzanie ciosów w narkotyki, hipisów i
młodzieńcze fantazje. Jeden z założycieli klubu UFO, przebywa w więzieniu za
posiadanie narkotyków, i jednocześnie wszyscy są wkurzeni i podnieceni.
Spójność między zespołem a publicznością jest całkowita. Jest 1967 rok i
wszystko jest w chaosie. Wieczór jest niezapomniany. „Revolution” przenosi cię
na ulicę goniąc za tobą dźwiękiem dobywającym się z głośników. To musi istnieć.
Razem.
„My White
Bicycle” to staranne dzieło, unikatowe dzięki m.in. wyjątkowej precyzyjności w
produkcji. Utwory mają nabrzmiałe brzmienie nasycone wypełniającym basem i
gitarą o kwaśnej, drapiącej fakturze. Ogromny wpływ ma również wokal Keitha
Westa, pełny i pożądliwy, nigdy nie przyćmiony przez instrumentalny zgiełk.
Warto oddać
hołd tym nutom i o nich pamiętać, tym bardziej, że to jedyny album Tomorrow, to
coś więcej niż muzyka.
To historia.